Zioła w tradycji i obrzędach słowiańskich cz.2

Rośliny w tradycji i obrzędowości Słowian



Witajcie moi drodzy. Seria o ziołach w obrzędowości doskonale się przyjęła, co mnie bardzo cieszy. Dziękuję Wam więc za wsparcie i miłe słowa. Zanim zaczniemy analizować nowe zioła, najpierw chciałabym napisać dwa małe sprostowanka, co do części poprzedniej, którą swoją drogą możecie znaleźć pod linkiem:

https://pijanamorana.blogspot.com/2020/05/zioa-w-tradycji-i-obrzedach-sowianskich.html .

Napisałam tam, że żabie skrzeki to małopolska nazwa żabiścieku pływającego, który nie pełnił raczej szczególnych funkcji obrzędowych. Otóż od jednego z niezastąpionych czytelników dostałam fragment ze "Słownika etymologicznego języka polskiego" autorstwa - na pewno świetnie już Wam znanego - Brücknera. Wzmianka podaje, że mianem tym nazywano również Zanichellia palustris - zamętnicę błotną, Lemnę - rzęsę drobną i rzęsę wodną. Poszukiwania w tę stronę też jednak niestety spełzły na niczym, gdyż niestety nie znalazłam również tych roślin w zastosowaniu obrzędowym.

Inaczej jednak ma się rzecz ze słomą. W poprzednim wpisie poskarżyłam się, że nie podano składu gatunkowego określonego tym słowem, gdy palono ją przywołując zmarłych. Kolega i żerca Rafał Merski napisał "zajrzyj do Biegeleisena" co też zrobiłam. Wzięłam jednak inną jego książkę niż ta, którą polecił, bo przeczytałam tę o chwytliwej nazwie "Śmierć". Przecież szukamy wzmianek o wzywaniu umarłych. I oczywiście nie zawiodłam się. Znalazłam informacje o tym, że słoma faktycznie pełniła funkcje wyjątkowe w obrzędowości Słowian... ale nie taka zwyczajna. Otóż wyjątkowe cechy magiczne wykazywał siennik, słoma,  na której leżał i skonał człowiek. W Małopolsce konającego kładło się na równej słomie, bo ta jest wolna od węzłów, które wiążą duszę duszę z ciałem i utrudniają ich rozłączenie się. Sam chory, gdy czuł, że słabuje prosił o przeniesienie go na słomę, aby umrzeć jak jego praojcowie (Kalisz). Rusini kładli umierającego na ziemi, na słomie. Mazurzy taką słomę wyrzucali po drodze na cmentarz, albo na granicy wsi. Miała ona służyć nieboszczykom, którzy powrócili do świata żywych jako duchy na miejsce wypoczynku. Rusini nie dawali zmarłemu słomy na wóz konduktowy, aby przyszłe zbiory się udały. W Pałatynacie woźnica wracając z pogrzebu 'zacina szybko koni, a stara się przytem zrzucić z wozu słomę, na której spoczywała trumna, aby zmarły nie wrócił jako duch.' Bardzo ważną dla nas informacją jest również to, że Słowianie siadali na słomie lub sianie, kiedy odprawiano obrzędy i obiaty.

Ale wracamy już do ziół święconych na Matki Boskiej Zielnej. Jak już wspomniałam w poprzedniej części święcono ich raczej dwanaście: włoski Maryi panny, Boże drzewko, lubczyk, miętę, tojeść, żabie skrzeki - które nadal zostają dla nas zagadką, obieżyświat - które omówiliśmy sobie we wpisie sprzed tygodnia, ale też rotyć, leszczynę, żyto, konopie i len. Będą one głównym tematem naszych dzisiejszych rozważań. 

Rotyć to małopolska nazwa wrotyczu. Tanacetum parthenium, ma wyraźne konotacje funeralne. Ze względu na swoją nazwę 'maruna' łączony jest ze śmiercią, morem i marą. We wsi Bruszewo mówiono, że maruna wyrasta z kości święconego wielkanocnego, jeśli zakopie się je w ziemi. Na Żywiecczyźnie wierzono, że należy wrotyczem natrzeć krowie rogi, a sprzedaż na pewno się uda, nawet jeśli krowa jest... ledwa. Kwitnące zioło kładzie się pod pachę konającej osobie, aby przyspieszyć zgon. 

Leszczyna na niezwykle rozległą symbolikę. Jako krzew utylitarny nie była wykorzystywana wyłącznie dla orzechów, które były świetnym uzupełnieniem diety i służyły do produkcji oleju, ale jedzono także kotki leszczynowe. Leszczyna musiała być także szczególnie miła Bogom, gdyż sadzono ją na świętych wyspach. Corylus avellana w Małopolsce jest zwana pod wdzięczną nazwą liska. Stosowana była przeciwko czarom, a różdżka leszczynowa miała mieć wyjątkowe cechy magiczne. Dawny rękopis z Biblioteki Jagiellońskiej głosi, że tym sposobem szukano skarbów w Tatrach. Zaleca 'różdżkę leszczynową, dwugałęzistą, wyciętą na 25 marca, która ma tę właściwość, że iż gdzie się pieniądze lub skarby zakopane, zawsze pokazuje, nakłaniając się.' Leszczyna oczywiście chroni przed piorunami. W czasie burzy można się pod nią rzekomo bezpiecznie schować. W tym też celu zatykano ją na dachy domów. Zatykano ją również na polach, aby chroniła uprawy przed gradobiciem. Musi coś w tym być, gdyż nawet płanetnicy doradzali otoczyć pole prętami z leszczyny, aby zła pogoda nie zniszczyła upraw. Miała także swoje miejsce we wróżbach szczodrogdowyh. Każdy dostawał po 4 orzechy na 4 pory pory roku. Zepsuty oznaczał chorobę w danym kwartale, a pusty mógł być nawet wróżbą śmierci. Dziewięć prętów leszczynowych urwanych na św. Łucję miało wykrywać czarownice. Witki należało obrać, osuszyć, zdjąć korę i gotować o północy, przed pasterką. Ogień pod gotowanie również należało rozniecić leszczyną. W każdym razie podczas takiego zabiegu czarownica miała sama przybiec. Tak jak dzwonki stosowano ją też przeciwko boginkom. Gdy więc stwierdziło się, że zamiast własnego dziecka ma się podmieńca, całego porośniętego włosiem, to należało go położyć na gnoju i okładać rocznym, leszczynowym prętem, aby odzyskać swoje. Inna opowieść ludowa twierdzi, że pod konarem leszczyny, na której znajduje się jemioła siedzibę swoją ma Król Węży. Ogień leszczynowy swoją drogą miał chronić ludzi i zwierzęta przed cholerą. Gdy leszczyna obficie kwitła, zwiastowała urodzaj na jęczmień i owies, gdy słabo - obrodzić miały ziemniaki. Krzew był również symbolem płodności, więc miała duże znaczenie również w erotyce. Wierzono również, że kwitnie w jedną noc - szczodrogodową. Wierzono, że gdy dziewczę lub chłopiec dostanie takie bezcenny kwiat tej nocy, to dostanie partnera jakiego tylko zechce. Posiadanie takowego artefaktu miało przynosić również bogactwo. Kąpiele w leszczynie również miały przynosić szczęście w miłości. Jedna z pieśni ludowych wróży powrót kochanka, w razie zazielenienia się suchej leszczyny. Dodawano ją więc też do wianków weselnych. Krew bydlęca przelana przez leszczynowe pręty ma przynieść szczęście. W tym celu należało nogę zwierzęcia przywiązać do krzyża leszczynowego wyciętego z żydowskiego cmentarza i puścić z nogi krew, aby ściekała po leszczynie. Dużo zachodu. Nie wiem, czy warto.

Żyto powinno pełnić dość duże znaczenie obrzędowe w społeczeństwie agrarnym... z tym, że niekoniecznie. Nie znalazłam żadnych konkretnych wzmianek co do tego typu zboża, aczkolwiek dodam tylko, że istniał zwyczaj 'skakania na żyto'. Skakano jak najwyżej, żeby takież były plony.

Konopie teraz niestety ich uprawy nie są ani chlubne, ani społecznie dopuszczalne. Prawnie też można spotkać trudności. Między innymi korzystano z ich praktycznych uroków i wytwarzano z niej materiał i cenny olej. Z nasion robiono także bardzo pożywne polewki, które dodatkowo miały znaczenie obrzędowe i semo je nawet na Szczodre Gody. Podobno po zjedzeniu potrawy tego dnia gardło nie boli cały rok. Nazywano ją siemianką. Warzyło się siemię, aż popękało, przesypywało do cebrzyka i tłukło do czasu, aż wytworzy mleczko, które gotowano. Istnieją przesłanki do tego, co Was pewnie najbardziej interesuje. Bardzo prawdopodobne jest to, że korzystano z ich właściwości odurzających. Ale robiono to w bardziej egzotyczny sposób niż dziś. Pisał o tym Herodot we własnej osobie opisując, jak Scytowie wewnątrz swych namiotów rzucali nasiona konopii na rozpalone kamienie i w ten sposób się inhalowali. Dymem konopnym leczono także ból zębów. Aby roślina dobrze rosła, mazowieckie gospodynie gotowały jaja i wkładały je do worka z nasionami. Ogólną formą obrzędową zabezpieczającą duży plon było także tańczenie na urodzaj. Również skakano. W Tarnobrzegu miało to przyjmować dość groteskową formę, gdy gospodyni miała tańczyć z 'niedźwiedziem' przybranym w słomę na śmieciach. "Na konopie, na konopie, żeby się rodziły, żeby dzieci nasze i my nago nie chodziły' śpiewano przy tym. W Pińczowskiem przy tańczu na konopie śpiewano z kolei "Hola, hola do góry, aby konopie tyle były". Pod Częstochową zaś taniec na konopie tańczyły mężatki ubrane po męsku, a na Kurpiach starsze wiekiem gospodynie, trzymając się za ręce. Tam też funkcjonowała nieco inna przyśpiewka: "Dalej w kółko kobiety, nie przeszkadzać nam chłopcy. Oj do góry do góry, będą rosnąć konopie". W okolicach Nidy dwaj starsi mężczyźni przebierali się za dziada i babę, (najwidoczniej polskie siusiakowe kabarety nie wzięły się znikąd) po czym udając się do karczmy grali na konewce, która miała naciągnięte struny z konopii. Na weselach też tańczono konopny taniec. Ule smarowano olejkiem konopnym, aby pszczoły się dobrze roiły. Dawano je również kurom, aby lepiej się niosły. Jak widzicie po tej obfitości zabiegów magicznych była to roślina co najmniej wyjątkowa dla naszych Przodków.

Len to ostatnia roślina, o jakiej sobie dziś wspomnimy. Jest równie, jeśli nawet nie bardziej ważny niż konopie. Z niego też robiono polewkę, zwaną...żurem albo wurdą. Robiono ją z makuczu lnianego, który gotowano z wodą. Po wystygnięciu i odcedzeniu smarowano nim chleb i dodawano do pierożków.  Linum usitatissimum pełnił poważne funkcje obrzędowe, szczególnie w kulturze Słowian Północnych. Umierającemu wkładano w ręce gromnicę opasaną lnem. Na św. Andrzeja dziewczęta robiły z uskubanego lnu trzy kule, a czyja się dłużej paliła na stole, ta w tym roku miała nie wyjść za mąż. Młodzież, chcąca oddalić ślub wkładała na ten znak kwiaty lnu we włosy. Panna młoda kładła do butów siemię, aby zapewnić obfite plony. Pończochy młodej też tradycyjnie powinny być przepasane sznurem lnianym. Zaraz po odebraniu porodu akuszerka miała wziąć lniane kalesony ojca tudzież brata dziewczyny, obetrzeć nimi położnicę i powiedzieć: "Czy będziesz się więcej starać?", na co położnica powinna odrzec "nie". Był to tzw. wywód - obrzęd przejścia dla noworodka. W Dukielskiem, po porodzie, najdalej w dwa tygodnie kuma powinna wysłać matce następujące dary: len, konopie, suszone owoce i pszenicę. Na Kaszubach był zakaz przęzenia w adwencie. Tu też kładziono len pod poduszkę, aby ustrzec się zmory. Kaszubi mieli też bardzo ciekawy zwyczaj, który może nam dużo powiedzieć o obrzędowości Słowian. Otóż w czasie Wielkiego Postu wyprawiali oni obfite uczty mięsne oraz tańce, aby len obrodził, a w ostatni dzień zapustów z niego wróżono. Nie wolno było również prząść w świetle księżyca, bo diabeł zabierze przędziwo. Aby len dobrze obrodził, przędzono w Wigilię Szczodro Godową, koło 10 przed południem, jest to więc wskazówka dość szczegółowa. Zakończenie zimowych prac z lnem nazywano kłakociny i była to uczta kobiet - przędzarek. W powiecie Makowieckim na zapusty nie przędzono lnu, aby  żaby go nie popsuły. Toż samo w ostatki gospodynie tańczyły na len, a gospodarze na żyto. W Białobrzegach kropiono ziemię święconą wodą i zakopywano w niej długie wstążki oraz kości ze święconej szynki. 

Mam nadzieję, że ten wpis spodoba Wam się co najmniej tak bardzo jak poprzedni. Oczywiście to nie koniec tematu i mam Wam jeszcze baaaaardzo dużo do powiedzenia o roślinach w obrzędowości słowiańskiej. Ale za tydzień chyba sobie odpoczniemy od - jak widać - rozległej serii. Jak zawsze zachęcam do komentowania i dyskusji. Do zobaczenia!


Bibliogrfia pomocnicza:

Biegeleisen H., 2017. Śmierć w obrzędach i zwyczajach ludu polskiego, Amoryka, Sandomierz 

Fischer A., 2016. Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych, Polskie Wydawnictwo Ludoznawcze, Wrocław

Klinger W., Bibljoteka “Ludu słowiańskiego pod redakcją Jana St. Bystronia nr.2/1931. Doroczne święta ludowe a tradycje grecko - rzymskie, Gebethner i Wolf, Kraków

Komentarze