Przejdź do głównej zawartości
Słowiańska magia ziół - recenzja
Słowiańska magia ziół. Obrzędy, bóstwa, demony i rośliny. - Lisek
Recenzja
Hej kochani! Jak z pewnością zauważyliście, bardzo lubię tematykę ziół, która towarzyszyła mi jeszcze przy poprzednim blogu o tematyce demonologii skandynawskiej i przez cały okres studiów. Można powiedzieć, że to jeden z moich "koników", więc zawsze jestem podekscytowana, kiedy na rynek trafiają książki tematyczne. Niestety wiele z nich można uznać wręcz za szkodliwe, a z doświadczenia wiem, że czasem jednak można oceniać książkę po okładce. Czy tak jest w tym przypadku?
Zapraszam!
Otóż nie. Za szkodliwą, dzięki bogom, książki nie można uznać, niemniej nie jest to najlepsza pozycja jaką czytałam. Jest przepełniona mniejszymi lub większymi błędami i dziwnymi decyzjami. Ale od początku.
Książka jest bogato ilustrowana różnymi stylami. I już tutaj zaczyna się robić naprawdę dziwnie. Rysunki zostały wzięte, jak zakładam, z domeny publicznej bo 1/4 stopki stanowią ich autorzy. Także chyba ktoś wszedł na portal, gdzie ludzie za darmo udostępniają swoje prace i powklejał je w pozycję. Na jednej z nich znajduje się nawet nadal znak wodny. Oczywiście w tym wypadku nie może być żadnej spójności stylistycznej.
Rośliny w pozycji podzielone są pory roku, a więc na upartego można powiedzieć że względem obrzędowego cyklu kalendarzowego. Poczynając od zimy. Każdy z rozdziałów zaczyna się wyjściem z mitologii słowiańskiej. W treści jest również wyróżnione coś, co można nazwać ciekawostkami. Tak słowem wstępu.
Chyba jedyne jasne strony publikacji to gramatura papieru i "dużo obrazków to szybko się czyta". Jako, że książka jest pisana z bibliografii, a nie badań to jej największym mankamentem jest fakt braku przypisów, także nie wiemy skąd wzięły się niektóre rewelacje. Pozycja cechuje się momentami topornym w swojej infantylności językiem. Czasem jak w książkach dla dzieci zadaje pytania retoryczne czytelnikowi. Nie cierpię być angażowana kiedy nie mam na to ochoty, szczególnie w książkach, po których oczekuje się wyższego poziomu, ale to subiektywne zdanie. Ma też bezsensowne wycieczki osobiste niezwiązane z treścią. Mam wrażenie, że czasem autorce też ciężko jest jasno wyrażać myśli. Wykazuje też brak szerszej znajomości źródeł, szczególnie z zakresu archeologii oraz innych kultur, które miesza, co tu nie nawet nie ma znamion metody porównawczej z powodu braku podobieństw ze słowiańską. Pozycja nie ma też żadnej sensownej metodologii, a większość roślin, mam wrażenie, jest wrzucona "do pór roku" losowo.
Merytoryka. Pierwsza rzecz, która mnie zdziwiła to stwierdzenie, że Słowianie najprawdopodobniej znali i wykorzystywali w prostych formach runy pochodzące od plemion germańskich. Nawet tak ostrożne stwierdzenie jest cholernie optymistyczne biorąc pod uwagę fakt, że nie ma na to ŻADNYCH dowodów. Znamy jeden przykład odnalezienia run na terenie słowiańskim (Czechy), ale nie wiemy w jaki sposób się tam znalazły. Już w traktacie z IX wieku autorstwa Chrabra Czarnoriezieca czytamy: "priežde oubo Slovene ne imâhu knig, no črtami i różami čtâhu i gadahu pogani seže", co jest zresztą zgodne ze stanowiskiem niemieckich kronikarzy. Zanim przejdziemy do treści właściwej jeszcze mitologia. Autorka postanowiła podwędzić skandynawią i na miejscu Ymira postawiła Swaroga. Tak przez poświęcenie świat powstał z części jego ciała. Dalej w treści pojawiają się również moje ulubione pseudobóstwa - Leli i Łado - mało tego - utożsamiane przez autorkę z Marzanną i Jaryło. Zauważyłam też brak głębszej refleksji w wykorzystaniu ze źródeł. Widział ktoś kiedyś olchę z czerwoną korą? Nie? Nic dziwnego, bo takiej nie ma. W apokryfie o diable i wilku, który jest w pozycji przytaczany chodzi właśnie o to, że olcha krwawi jak się ją ZRANI.
Inne błędy. Skop to kozioł, a nie skorpion, także może pora niesprzyjająca, ale rośliny zbierane pod skopem (a raczej ich części) znaczy zbierane pod koziorożcem. Lulki z kolei to tradycyjne fajki wytwarzane w Karpatach. Palił takową również Mickiewicz, więc pisząc "palą, piją lulki palą" miał na myśli właśnie ten zwyczajk, a nie narkotyzowanie się bieluniem. Używanie tego cytatu w kontekście rośliny jest skandaliczną ignorancją.
Błędy w treści właściwej. Przez całą długość książki przewijają się ziemniaki. Co robią w tej książce? No według autorki stanowią "opus magnum słowiańskiej kuchni"! Ciężko jest oddzielić etnografię od wierzeń słowiańskich, zdaje sobie z tego sprawę. Ale pyrki początkowo używane były w celach ozdobnych, bo ich walory smakowe nie bez powodu były średnio cenione. Pierwsze uprawy na szeroką skalę pojawiły się dopiero w II poł. XVIII wieku. Książka średnio udolnie szuka też powiązań między rośliną dziewanną, a wątpliwego istnienia boginią o tym imieniu. Setnie rozbawiło mnie również stwierdzenie, że nazwa łopian pochodzi od... łopaty. Etymologii oczywiście powinniśmy szukać w łacinie. "Lappa" znaczy przyczepiać się, co ma więcej sensu. Już kompletnie mam zrozumienia do faktu, że między roślinami pojawia się tu chińska chryzantema, która trafiła do Polski w XIX wieku. Jasne, z rodziny pochodzi bardzo wąsko występujący w Pieninach złocień (nie mający zresztą większego znaczenia w rozważaniach o roślinach zielnych w obrzędach), ale autorce jak zresztą na załączonej grafice widzimy, chodzi o tą egzotyczną. Z kolei dynię autorka określa jako "późno przybyłą" na tereny Słowiańszczyzny, a tymczasem etnograficzne użycie ich jako masek-karboszek potwierdza w materiałach etnograficznych Moszyński, choć jako pokarm również nie zyskała dużej popularności.
Czy polecam książkę? Oczywiście jak się uparliście, nie odradzę Wam zakupu. Dla mnie jednak najlepszą książką dotyczącą roślin w wierzeniach Słowian pozostaje słownik Adama Fischera "Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych" redakcji profesora Łuczaja z 2006 roku. Warto zajrzeć również do pozycji "Góralskie czary" Katarzyny Ceklarz. W zeszłym roku wyszedł reprint, więc znajdziecie ją bez większych problemów.
Rok wydania: 2025
Komentarze
Prześlij komentarz