Recenzja
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiecego miałam okazję zapoznać się z antologią "Weles. Opowieści z podziemia". Na dodatek zapakowaną tak pięknie w złoty (jak ulubiony kolor Welesa) papier ozdobny, że poczułam się lepiej niż w Szczodre Gody, bo przynajmniej dostałam coś co mnie interesuje. No ale bez zbędnego -
zapraszam!
Przed oczami mamy antologię, zbiór opowiadań oscylujących wokół tematyki słowiańskiego, chtonicznego bóstwa, Welesa. Jest on tak wieloaspektowy i wszechstronny, że o kim jak o kim, ale na jego temat materiałów i zróżnicowania nie może zabraknąć, co było bardzo ekscytujące, tak jak kilka nazwisk z okładki. Zanim jednak przeanalizujemy sobie kilka z opowiadań, to parę słów o wydaniu.
Książka, którą mam przed sobą jest wydana w twardej oprawie. Niestety złote napisy na grzbiecie przetarły się podczas czytania, co znacznie ujmuje estetyce. Gramatura papieru też nie jest najlepsza, ale kompletnie nie przeszkadza to w odbiorze. Co do wizerunku na okładce, pozwolę pozostawić go sobie bez szerszego komentarza, żeby nie wywołyawać kolejnej awantury. Napiszę tylko tyle, że w pełni zgadzam się ze stanowiskiem Rafała Merskiego, co do merytorycznych uwag.
Treść zawiera 10 opowiadań, mogę chyba śmiało napisać, z gatunku slavic fantasy. Zdecydowanie najmocniejszą stroną książki oraz wybitnie miłym zaskoczeniem (oczywiście z mojej perspektywy) okazał się wstęp merytoryczny, którym uraczył nas doskonały religioznawca profesor Andrzej Szyjewski, zarysowując nam sylwetkę jednocześnie tajemniczego i najbardziej rozpoznanego bóstwa słowiańskiego, Welesa. Czytanie to czysta rozkosz.
Zacznijmy może od tyłu, bo tam znajduje się jedno z najciekawszych i najmocniejszych opowiadań - "Sami" Pawła Majki. Jest to z pewnością druga największa niespodzianka po wstępie, bowiem akcja toczy się na dzikim zachodzie! Gdzie na prerii autor odnalazł boga?
Zawsze wyczekuję prozy Franciszka Piątkowskiego, którego raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego "Strzyga" używa dwóch linii czasowych. Przedziwna fabuła osadzona jest w uniwersum Powiernika, lecz smutne i zarazem piękne opowiadanie ma również odnośniki do bliżej nieokreślonych czasów historycznych. Ciekawym zabiegiem zastosowanym przez autora jest przypisanie Welesowi włoskiego symbolu mano cornuta (dłoń rogata), który zasadniczo w pierwotnym zamyśle rozpraszał "złe oko". Po raz kolejny Franek pokazuje nie tylko swój kunszt, lecz również niezbadane pokłady wyobraźni.
Opowiadanie pani Krajewskiej, znanej głównie z serii 'Wilcza Dolina" również wyróżnia się na tle reszty. To co tutaj jest najmocniejszą stroną to chyba emocje trzymające w napięciu przez całą lekturę, poczucie niepokoju i plot twist na ostatniej prostej. Nie miałam okazji czytać żadnej z książek pani Marty, ale z kontekstu wnoszę, że jest to prequel do wspomnianej serii. Jeśli jesteście fanami, myślę że to opowiadanie sprawi Wam radość.
Kolejne opowiadanie bardzo pobudziło moją wyobraźnię samym tytułem. "Hnefatafl" Maciewicz. Hnefatafl. Czy jakiegoś "wikinga" pochowano z grą na słowiańskiej ziemi i uczył Welesa nordyckich "szachów"? Czy Słowianin został pochowany z pionami i miał w zaświatach własną armię? Nic z tych rzeczy, chociaż to nie z tego powodu jest to proza, z którą mam pewien problem (choć sam tytuł uważam za nieco zmarnowany potencjał, nie mogę zaprzeczyć). Otóż jak pewnie wiecie, w kompetencjach Welesa leżała odpowiedzialność za przysięgi. ALE. Ale. Nie wszystkie. Otóż na Welesa przysięgała "cała Ruś". Czyli wolni kmiecie. Drużynnicy podlegali jurysdykcji Peruna. I to na gromowładcę przysięgali. W razie złamania ślubów mieli być usieczeni od własnego miecza, a nie jak "rolnicy" ozłoceni. Cała fabuła traci sens. Jasne, koncepcja jest ciekawa. Ale zdaje się nieprzemyślana.
Sinderę już kiedyś recenzowałam. Na mokotowskiej poczcie kupiłam książkę "Wróżda", o której możecie przeczytać na blogu. Tu znajdziemy opowiadanie o tytule "Głód". Dobrze napisane, choć skrajnie obrazoburcze i ciężko wpisuje się w tematykę tomu.
W antologii znajdziemy też Gajka, którego znacie z bloga z dwóch części "Strażników lasu". Tu w opowiadaniu "Dar Welesa". Mam wrażenie że porusza ono aktualne problemy próbując osadzić je w innych realiach. Szanuję oczywiście próby podejmowania ciężkich tematów, ale mam wrażenie, że opisywane realia wiszą przez ten zabieg gdzieś w nieokreślonej czasoprzestrzeni. W społeczności, która nigdy nie istniała.
Jak widzicie nawet w tych bardziej udanych opowiadaniach znajdziemy nieścisłości. W innych znajdziemy błędy merytoryczne, pseudobóstwa, które moim zdaniem są niedopuszczalne nawet w fantastyce, bo dla szerokiej publiczności utrwalają fałszywe wzorce, mamy tu bękarty stylizacji językowej, mamy wtórność tak przewidywalną, że przy jednym z opowiadań byłam pewna, że już je gdzieś czytałam, jak również jedno opowiadanie o... niczym. Niektóre ciężko umieścić na linii czasowej z wielu powodów, których nie sposób tu wymieniać. Były też opowiadania obrazoburcze (jedno wspomniane), które mogą urazić uczucia religijne. Tom jest po prostu nierówny. Nie posiadam informacji ile czasu mieli autorzy na pisanie, ale mam wrażenie, że go po prostu zabrakło.
Na końcu pojawia się zawsze pytanie - czy polecam książkę? Oczywiście. Jeśli nie dla wstępu merytorycznego profesora Szyjewskiego, to co najmniej dla kilku świetnych opowiadań. Chyba warto czasem spojrzeć cudzymi oczyma na tematy, które wydają się nam doskonale znane i zmienić perspektywę.
Komentarze
Prześlij komentarz