Księgi rodu słowiańskiego - recenzja

 

Księgi rodu słowiańskiego - Stalmach

Recenzja lub dekonstrukcja książki Moi drodzy, cóż to była za batalia! Po przeszło dwóch latach udało mi się przemęczyć XIX-wieczne "Księgi rodu słowiańskiego" Stalmacha. Ciężko oceniać tak wiekowe książki. Jakby była ona napisana wczoraj, 50, lub nawet 60 lat wstecz nazwalibyśmy ją wprost pseudonauką. Ze względu na ograniczony dostęp do środków i raczkujący stan wiedzy dotyczącej historii i wierzeń, trzeba na nią patrzeć jak na pozycję o większych walorach historycznych, niż naukowych. Bo wiedzy to w niej niewiele. Zapraszam więc na dekonstrukcję. "Księgi rodu słowiańskiego" może być ciekawą pozycją, ale wyłącznie dla osób sprawnie poruszających się w szeroko pojętej historii wczesnych Słowian, gdyż autor miał na tym tle wiele podstawowych problemów, szczególnie co do pochodzenia poszczególnych szczepów. Ale jak brać na poważnie osobę, która analizowanie genezy Słowian zaczyna od najpopularniejszej książki fantasy na świecie, czyli "Pisma Świętego"? I to tak zupełnie poważnie. Tym sposobem wychodzimy już na samym wstępie od tezy, że Słowianie pochodzą od syna Noego,  Jafeta. Autor ma generalnie widoczny problem z wiarą, co widać między innymi w fakcie, iż przypisuje autorstwo Bogurodzicy św. Wojciechowi. Nie zmienia to faktu, że mimo czasów, w których powstawała książka i raczkującej w nich zaledwie nauki dotyczącej wierzeń Słowian, autor ma treściwe poglądy na niektóre tematy i cytuje pojedyncze wartościowe źródła, (Niestety rzadko je dodając. Książka nie posiada bibliografii) gdzie większość badaczy w tym czasie korzystała jedynie z polskich, również subiektywnych kronik. Pozycja to generalizując parabola wzlotów i upadków, z naciskiem na te ostatnie. Część tez można uznać nawet za kuszące, choć Stalmach ma również problem z umieszczaniem wydarzeń na osi czasu, co już dziś nie stanowi żadnego problemu. Na etymologię też trzeba w tej książce uważać, bo więcej tu snucia domysłów niż faktów, czego zobaczycie przykłady. Autor uprawia straszną nadinterpretację językową kompletnie się na tym nie znając, niczym współcześni pseudonaukowcy.

Zaczynamy. Faktyczny czas przybycia Słowian na ziemie Polskie autor nazywa "manipulacją niemiecką", gdyż "zazdrościli przeszłości Słowianom". Tak jak publikacje z czasów PRL, Stalmach upatruje w Słowianach spokojnych grajków i rolników, a nie wiecznie zwaśnionych awanturników zdolnych handlować swoimi braćmi, jakimi byli w rzeczywistości. Autor nagminnie myli imiona postaci i daty wydarzeń historycznych, prawdopodobnie za kronikami. Niezwykle trzeźwo punktuje, że badacze niesłusznie przyrównują panteon Słowiański do antycznego, jednakże sam próbuje forsować tezę, iż Słowianie są naznaczeni przez "jedynego" boga, twierdzi, że "ich część bałwochwalcza była wznioślejsza, poważniejsza i szlachetniejsza, nie tak dziwaczna ani tak rozpustna jak u innych narodów" twierdząc, że Słowianie wierzyli w boga najwyższego, żeby upodobnić ich wiarę do, według niego, jedynego słusznego katolicyzmu. Odrzucanie niewiarygodnych co do wiary Słowian źródeł nie przeszkadza badaczowi w mnożeniu hipotetycznych bóstw, niemniej ma w zwyczaju łączyć je z istniejącymi. Jednak nic z podanych wiadomości nie ma pokrycia w faktach. Tu zmyśleń jest najwięcej. Jakimś cudem wykombinował nawet wygląd niektórych bogów. W panteon zostały również wplecione fikcyjne demony zmyślone przez duchownych na przełomie XV i XVI. Ten częsty precedens wynikał z nieznajomości języka słowiańskiego. Ciężko jednak powiedzieć, skąd wziął niektóre z tych wiadomości, gdyż oszczędnie podaje źródła. Między wymienionymi są jednak nawet znane fałszerstwa historyczne, takie jak "Kronika Prokosza". Miesza mu się również tzw. panteon Długosza. Większości zmyśleń dotyczących panteonu nawet nie warto komentować, bo wyszłaby z tego oddzielna książka, więc naprostuję jedynie błędy w myśleniu o przyjętym. Autor uważa rzeźbę Światowida ze Zbrucza za przedstawienie Świętowita, która to teza została skutecznie obalona. Absolutnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że Stalmach twierdził, iż wiara w to bóstwo o czterech obliczach jest związana z wiarą buddyjską, strasznie odległą kulurowo. Więcej sensu ma nieco nowsza, choć również niekoniecznie słuszna teoria, że jest to spowodowane wpływami celtyckimi i wyobrażeniami matres. Autor zalicza również Wołosa (Welesa) do bogów gospodarczych, a jego opieka nad bydłem w świetle ostatnich badań staje się coraz bardziej kontrowersyjna.   
Treść rozdziału "Czciciele naturalnych istot i żywiołów" niemal w całści nie jest wart uwagi, więc ciężko tu o jakiś sensowny komentarz, z kolei następny, o nabożeństwach jest już ciekawyszy. Autor przytacza tu kilka właściwych źródeł. Jest to chyba pierwszy rozdział, który można przeczytać, choć próbuje obalić twierdzenie o tym, że Słowianie składali swoim bóstwom ofiary z ludzi, co do czego nie byłabym taka pewna. Możecie o tym temacie przeczytać w moim artykule w Gnieździe: (https://www.academia.edu/50309115/S%C5%81OWIA%C5%83SKIE_OFIARY_Z_LUDZI_W_OBLICZU_%C5%B9R%C3%93DE%C5%81_PISANYCH_I_ARCHEOLOGII).  Nie unika też takich bzdur jak ta, że Słowinie byli piśmienni i używali run. W późniejszych rozdziałach próbuje to uzasadnić słwem "ksiądz" rzekomo pochodzącym od "książki". Niestety i tu "zabawa" etymologią zawodzi, gdyż jest to pochodna wyrazu kniaź (czyli upraszczając rządzący) wywodzącego się z germańskiego 
kuningas. Jeszcze zresztą w XVI wieku oznaczało zresztą świeckiego panującego. Oczywiście przytacza fragment kroniki mówiący o tym, że Retra miała podpisane imionami posągi, nie wspominającej w jakm języku. A był to ośrodek wielokulturowy, same rzeźby też nie musiały powstać na miejscu. Mógł to być nordycki, lub łacina. Zapewniam Was, że nie ma do tej pory żadnych sensownych przesłanek o piśmieności Słowian. Uważa rownież czeskie legendy dynastyczne za źródło wiarygdnych informacji. To tak jakbym napisała w artykule naukowym, że Popiela faktycznie zjadły myszy za "grzechy" popełnione względem rodu. 

Nieźle opisany jest jest rozdział o społeczeństwie, ciekawe tezy. Choć jak już wspomniałam, nie jest prawdą forsowana przez autora teza, iż Słowianie nie znali niewolnictwa, była to bardzo popularna rozrywka. Słowianie byli głównym towarem eksportowym na własnych ziemiach. Większość z nich wywozili w krajów kupcy żydowscy, choć sami zainteresowani bardzo nie odstawali, a na handlu ludźmi oparli swoją potęgę ekonomiczną, o czym można przeczytać między innymi w książkach profesora Urbańczyka (m. in. 2015). Nieco lepiej wypada też rozdział "Dzieje starożytne Słowian" opisujący ich obyczaje i ustrój ogółem, choć tutaj niesłusznie neguje tezę iż Słowianie odłączyli się od ludów indoeuropejskich w VI wieku, a byli tam już wcześniej powołując się również na sfałszowane źródła. Myli również ludy stepowe ze Słowianami niesłusznie szukając poświadczenia ich nazw w języku. 
Stalmach przypisuje wielu szczepom germańskim słowiańskie pochodzenie. Pomyłka obejmuje między innymi Swewów (Swebów), więc jeśli nie interesuje nas ich historia, cały rozdział "Niektóre ważniejsze zdarzenia w krajch swewskich przed chrystusem" nie ma żadnego sensu. Podobna pomyłka nastąpiła przy Markomanach (ich władca, Marbod oczywiście również był Germanem, a nie Morawianem więc zebrał wojów ze swoich, z Semnonami na czele; Markomanie walczyli dla Attylli wzmiankowanego później), Kwadach (również walczących w wojskach Attylli), Turyngach i Sarmatach, z tą różnicą, że był to lud irański. Gotonowie to oczywiście lud gocki, a nie Gdynianie. Gdynia pojawi się na mapie wieki po Pliniuszu. Błędne jest nawet twierdzenie, że Grecy nazywali wschodnią słowiańszczyznę Scytią, a później Sarmacją. Chodzi oczywiście o tereny Serbii, które należą do słowiańszczyzny południowej. W każdym razie wszystkie podrozdziały o wydarzeniach w rzekomych krajach słowiańskich są do śmietnika.
Rozdział o Awarach jest do przyjęcia, bo autor nie pomylił ich pochodzenia. Oczywiście mitologii czeskiej nie mam nic do zarzucenia, o ile nie bierze się jej za źródło historyczne. 
Stalmach ma problem z geografią, a zasięgi granic państwowych wytycza nierzadko znaleziskami archeologicznymi, nie przyjmując istnienia wymiany kulturowej czy handlowej, nie wspominając o zdobyczach wojennych. 
Książka nie posiada bibliografii. 

Czy polecam pozycję? Książka nie przedstawia właściwie żadnej wartości merytorycznej. Ma sama w sobie historyczną. Jeśli dobrze orientujesz się w historycznej geografii Europy z 1-6 wieku to znajdziesz w niej ciekawe źródła historyczne dotyczące obyczajów i zmagań wojskowych u Germanów w tym czasie. I tak właśnie powinna się nazywać. "Dzieje German i upadek Rzymu".

Rok wydania: 1889

Cena okładkowa: brak



Komentarze