W orlim gnieździe - recenzja

 W orlim gnieździe - Szalay-Groele
Recenzja

Hej kochani. Ostatnio przybliżyłam Wam dwie książki z serii "Historia Polski" i została nam na najbliższą przyszłość jeszcze jedna. Dziś jednak spojrzymy na "W orlim gnieździe" Walerii Szalay-Groele.
Zapraszam!

Książka "W orlim gnieździe" miała być powieścią historyczną jak podejrzewam. Wyszedł z tego koszmarny paszkwil. Zacznijmy od tego, co jej wyszło. Będzie szybciej. Wydania musiała być piękna. Rysunki (swoją drogą cudne) wydrukowane są na dobrej jakości papierze kredowym. Mimo upływu lat oraz tego, że papier zżółkł nadal są w idealnym stanie. Ilustracje wyszły spod ręki zagadkowego W. Wolniewicza. Szkoda, że są czarno-białe, bo prawdopodobnie były malowane. Są naprawdę przepiękne, ale co dziwne nie znalazłam żadnych informacji na temat Autora! Jeśli ktoś wie kim jest, proszę o komentarze. Dostajemy w treści też jedną, całkiem przyjemną stylizowaną legendę typową dla zamków polskich. 
Książka napisana jest też ładnym, lekko stylizowanym językiem. Choć błędy są, głównie w interpunkcji, o czym zaraz. 
 No. To to by było na tyle.
Zacznijmy od tego, że Autorka nie ma bladego pojęcia o opisywanej epoce. Jej wiedza kończy się tam, gdzie podręczniki szkole. Nie przygotowała się do pisania, co ma dość fatalne skutki, ale nawet nie to jest głównym zarzutem! Przeanalizujmy wszystko po kolei. 
Książka jest pisana ewidentnie "ku pokrzepieniu serc", bo wartości historycznej nie przedstawia żadnej. Mało tego wrogość i nienawiść do Niemców wylewa się z każdej strony książki i aż ulewa. Jest to do tego stopnia głupie, że nawet po oczywistych konsekwencjach niechęci międzynarodowej książka nie wyciąga wniosków i nie zmienia narracji. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że zachodni sąsiedzi wyrządzili Polsce wiele krzywd, a pozycja napisana jest w latach 30tych, aczkolwiek sami zobaczycie, że to obrzydliwa propaganda, która do tego się nie klei. Autorka ma też poważne problemy z interpunkcją, co skutkuje tym, że szczególnie dialogi są mało czytelne. U
żywa też słów, których znaczenia nie zna. Fabuła jest strasznie przewidywalna. Prowadzi nas wręcz jak ślepego i głupiego. Niektóre wydarzenia są pośrednio przepowiadane wcześniej przez narratora. 

Znalazło się tu też naręcze fałszywych informacji, między innymi prządki na Wawelu. Pomijam fakt, że przędzenie raczej uważano za czynność nacechowaną negatywnie, więc wyjątkowo niegodną księżnej (szczególnie, że kobiety z wysokich rodów już wtedy raczej nie pracowały, a oddawały się nauce bądź bardzo szeroko pojętej sztuce). Autorka twierdzi, że "jak se nie zrobiłeś to nie było". No zupełnie nie. Nie dość, że wyspecjalizowani rzemieślnicy (a byli też służący, brańcy i niewolni, którzy mogli pracować, nie?) to już kwestia mocno zaszła, to handel był doskonale rozwinięty do tego stopnia, że już ludy słowiańskie znały na przykład jedwab, czy inne zamorskie, ekskluzywne tkaniny.  Także wizja księżnej przędącej len, żeby nie wiem... uszyć majty Kazimierzowi Odnowicielowi jest zwyczajnie śmieszna. 
Co do fabuły, przede wszystkim Autorka upupia młodzież. Już w pierwszym rozdziale bawi się bezrefleksyjnie z dziećmi  15 (!) letni chłop zwany "wyrostkiem". Budują bałwana, nazywają "Niemcem" i niszczą śnieżkami, uważając za "dobrą wróżbę" xD. Niemal na każdej stronie serwowane są takie bzdury. Jako, że głównym bohaterem i rzeczonym "wyrostkiem" jest książę Bolesław zwany Śmiałym, to mówimy tu o XI wieku. 15 latek był już praktycznie dorosłym człowiekiem, któremu przysługiwało większość przywilejów społecznych. Niektórzy w tym wieku już posiadali rodziny, a w niższych warstwach społecznych od dawna pracowali na swoje utrzymanie. Tutaj książę lepi bałwana, rzuca się śnieżkami z gówniakami i oddaje plebejskim rozrywkom. Przypominam, że rok potem koleś rządził już całą (lub prawie) Polską. 
Dalej. Dwór odwiedzają posłowie niemieccy. Wiadomo, że emisariusze są nietykalni. Dorosły chłop, książę polski, następca tronu szykuje im gościniec. Niby psikus. Słowo użyte w złym znaczeniu. "Gościniec" oznaczał podarunek z podróży. Ale nie o tym. Takie coś odbiłoby się skandalem na skalę Europy  i co najmniej ośmieszyło dwór polski. Wybitnym i wysmakowanym żartem okazało się wpuszczenie oswojonego, acz dzikiego zwierzęcia do sypialni gości. No boki zrywać. Posłowie, rycerze na pewno byli uzbrojeni. Komuś, włączając w to futrzaka mogła stać się poważna krzywda. Prawem gościnności oraz faktem nietykalności posła Niemcy mogli zażądać nawet zabicia zwierzęcia, uznając to jako obrazę majestatu osoby, którą reprezentowali. Pomyleni gówniarze znowu pokazali swoją "dojrzałość". Ale to nie koniec. Dalej jest tylko gorzej.

Oczywistym jest, szczególnie po przypowieści o zapalczywym rycerzu, że wybuchowy charakter księcia doprowadzi do tragedii. Tak też się staje. Nawet nie było mi go żal, bo jest wyjątkowo denerwującym bachorem i mimo tego, że nie jestem fanką średniowiecznych metod wychowawczych, to przydałby mu się porządny wpie*dol skórzanym paskiem, szczególnie że nie zachowuje się adekwatnie ani do swojego wieku ani tym bardziej stanu. Czarę mojej goryczy przelał konkretnie moment, w którym pokłócił się z przyjacielem o łup myśliwski, nazwał go "Niemcem" i śmiertelnie postrzelił z kuszy. Ale  najbardziej posrane jest to co się odwala potem. Otóż wszyscy się litują nad (niedoszłym) mordercą, współczują mu "cierpienia", oraz martwią się, że może się targnąć na swoje życie w razie śmierci chłopaka. Nie no super. Książę zabił rycerskiego syna, sierotę? A tam, zakopiemy go w ogródku, nikt nie zauważy. W świetle prawa Bolesław jest dorosłym mężczyzną. I nikt nawet nie przebąknął o tym, żeby przeprowadzić proces i w JAKIKOLWIEK sposób go ukarać. Nawet ojciec Norbert, zamczany klecha zamiast jak porządny ksiądz powiedzieć, że dusza księcia będzie się za morderstwo smażyć piekle po wsze czasy, to mówi że "to dobry chłopak jest", oraz że nie powinien ponieść tak srogiej kary jak śmierć druha. Nie no fakt, krystaliczne dziecko. Halo! Czy tylko ja wiem, że to książę śmiertelnie postrzelił rzeczonego chłopaka? Inni to przeoczyli? Było nie było, zrządzeniem losu chłopakowi udaje się przeżyć, a my dłużej nie musimy szarpać włosów z głowy ze złości, że książka jest tak głupia. Książę wykazuje żal? Oświecę Was. Ludzie, a szczególnie ci mali są smutni jak coś odwalą, bo wiedzą że poniosą za to konsekwencje. Szczególnie dzieci płaczą bo dostaną karę, a nie dla tego że jest im przykro, albo zrozumiały błąd. No chłopcy, dajcie sobie teraz po buziaczku. Nic się nie stało.
pod koniec dowiadujemy się też że książę Bolko ma pacyfistyczne spojrzenie na politykę! Tradycyjnie - jak się okazuje za chwilę, pokój kończy się tam, gdzie zaczyna granica z Niemcami.

Czy polecam? W żadnym wypadku. Książka to obrzydliwy paszkwil. Nie ma żadnych wartości merytorycznych, czy historycznych. Dzieci czy młodzież może nauczyć tyle, że jeśli jesteś księciem wszystko, włącznie z zabójstwem może ci ujść na sucho. Słaby morał.


Rok wydania: 1946


Cena okładkowa: brak










Komentarze