Piast mściciel - recenzja

Piast mściciel - Jagiełło
Recenzja

Witajcie moi drodzy. Zawsze przy podobnych recenzjach pisałam, że na moim blog rzadko pojawiają się recenzje książek fabularnych, ale wygląda na to, że chwilowo przestaję mieć na to zdanie monopol. Zagrzebana w stosach pozycji naukowych najzwyczajniej zazwyczaj gdzieś gubię premiery, czy nowości w prozach i z tego powodu zapewne wiele tracę. Ku mojemu zaskoczeniu jak i radości zostałam obdarzona zaufaniem przez kolejnego powieściopisarza i tak dzięki autorowi "Piasta mściciela" jak i uprzejmości wydawnictwa pozycja trafiła w moje ręce. Jest to debiut Krzysztofa potwierdzający, że mamy mocny rynek w tym zakresie i jeszcze wielu świetnych autorów do odkrycia. 

Dziś więc mam okazję i szczęście zaprezentować Wam 'Piasta Mściciela', który trafił w moje ręce dzięki jego autorowi. Tym bardziej się cieszę, że mogę Wam tę pozycję przybliżyć, jeśli zastanawiacie się nad kupnem bądź w ogóle o niej nie słyszeliście. Jak już wspomniałam, jest to debiut Pana Krzysztofa, a wiadomo że z pierwszymi książkami bywa różnie. Na pewno wszyscy są więc ciekawi jak sobie poradził z presją pierworodnego owocu pasji pisarskiej?
"Piast mściciel" jest przede wszystkim historyzującą, surową powieścią przygodową nawiązującą do legendarnego protoplasty dynastii Piastów. Nie jest to jednak jedna z grzecznych legend dla dzieci, (swoją drogą mocno 'uchrysianizowanych' przy wątkach usakralizowania władzy, czy nawiązania do wesela w Kanie Galilejskiej) jakie znamy z ogólnie przyjętego folkloru. O nie. Narratorem jest tutaj... mnich. Może jest to wybór nie  oczywisty, a jednak. Pod kapłańską szatą postanowił skryć swoje sumienie towarzysz i najlepszy przyjaciel  legendarnego herosa. Nieodłączny jeszcze od czasów dziecięcych zabaw. Młodzi mężczyźni tracą wszystko i los rzuca ich na ścieżkę tułaczki i odwetu na swoich oprawcach. Z książki dowiecie się,  jak do tego dochodz, czy się to udało i jak powoli zatracają się w szaleństwie własnej przysięgi. Opowieść traktuje o braterstwie, ale też demonach własnego umysłu, machlojkach politycznych, miłości i o walce o to, w co wierzymy. Nawet jeśli tylko nam samym obrana droga wydaje się słuszna.
Oczywiście treści nie mam zamiaru Wam zdradzać. Napiszę tylko, czego możecie oczekiwać. Jak śmiał się sam Krzysztof, wydawnictwo stwierdziło że jest to 'męska' opowieść, ale spokojnie. Białki oczywiście też znajdą tutaj coś dla siebie i bohaterki, z którymi będą mogły się utożsamiać, jeśli mają taką potrzebę. Głównie znajdziecie tu jednak plany militarne i wojenne, co autorowi wychodzi nader sprawnie. Nie wiem, czy Krzysztof ćwiczył szermierkę, ale ruchy zarówno jednej osoby jak i drużyny są przy walce opisane szczegółowo do tego stopnia, że można poczuć krew i pot na własnych ustach. Tu praktycznie nie da się do czego przyczepić. Kulminację książki powinno pewnie stanowić największe starcie, co dość oczywiste. Książka skupia się przecież głównie na militariach  jak i skomplikowanej psychice głównych bohaterów. Co ciekawe, wyłącznie ich bo cała reszta jest nie tyle enigmatyczna, co raczej tajemnicza. Moim jednak zdaniem absolutną perłą fabuły jest nie tyle starcie (które swoją drogą jest doskonałe nie tylko pod kątem taktycznym, ale także pomysłowe. Jeśli Krzysiek zajmie kiedyś miejsce Macierewicza, to strzeż się Europo), co pierwszy wiec. Zgromadzenie jest tak doskonale utkaną intrygą, że nie powstydziłyby się go nawet telenowele mojej babci. Słowo za słowo, zdanie za zdanie. Coś wybitnego. Na ten fragment trafiłam akurat przed samym spankiem, a był tak doskonały że czytałam z wypiekami na twarzy czekając na rozwiązanie wszystkich supełków, a potem wiele godzin gapiłam się w miejsce, gdzie powinien znajdować się sufit i nie mogłam zasnąć.

Żeby nie było, że słodzę nadmiernie to po swojemu przyczepię się do paru rzeczy. Po pierwsze autor nie zdecydował się na stylizowanie języka, a używa raczej nomenklatury naukowej, nie lingwistycznej. Próby te wyszły dość sztucznie, ale to nie jakiś mocny zarzut. Szczególnie, że nie każdy mógłby zrozumieć stylizowaną książkę, choć ten problem jest akurat łatwo przeskoczyć dodaniem słowniczka czy to w przypisach, czy na końcu.
Po drugie - i jest to już konkretny zarzut - autor nazywa zbójów chąśnikami. Określenie to było i jest stosowane względem słowiańskich "piratów", którzy walczyli na modłę nordycką. Plądrowali z oczywistych względów głównie statki handlowe. Nie wiem, czego niby mieliby szukać na ziemiach Polan, szczególnie przez ciągłość kilku lat.
Po wtóre, autor stwierdza że wodnic i utopców nie należy się lękać po Kupale. No nie. Faktycznie do tego czasu ich działalność miała być wzmożona, ale nadal były niezwykle groźne, wręcz do tego stopnia, że niektóre osady czy społeczności w problematycznych zbiornikach topiły w ofierze zwierzęta, żeby nie poświęcać ludzi. Był to spory wrzód na dupie. Mimo wszystko, to dobrze, że autor sięga w kilku miejscach do demonologii - miłe urozmaicenie.
Jeśli już przy sprawach duchowych jesteśmy - trochę zabrakło mi tu 'opatrzności Bogów'. Praktycznie  całość książki opiera się na zemście i przysiędze złożonej w Ich obliczu. Gdzie więc się podziały ofiary osobiste oraz społeczności za powodzenie wypraw? Narrator lubi narzekać, że Bogowie mu nie sprzyjają, a nie robi absolutnie niczego, żeby zyskać ich przychylność! To serio co najmniej dziwne. 
Kolejna sprawa jest tak, że bohaterowie dziwią się znaczeniem wartości kruszcu i nie mają pojęcia czym są monety. Biorąc pod uwagę fakt, że pochodzą z wioski handlowej to też podejrzane. W Krakowie bito monety już w I wieku p.n.e. Więc. Osada handlowa. Na szlaku. Niedaleko dużych ośrodków. To dziwne, że przy spotkaniu z metalowymi krążkami bohaterowie zachowują się jakby zobaczyli latarkę na baterie. Do tego zakopywano już od dawna tzw. skarby z konkretnych kuszców, a bogaci kniaziowie z lubością obwieszali się błuskotkami, które stanowiły wręcz swego rodzaju pokaz statusu społecznego.
Rozbawiło mnie odrobinę użycie sformułowania "do kroćset". Jest kojarzone raczej z żargonem żeglarskim, ale to nie jest ważne. Raczej nie używano jeszcze systemu dziesiętnego. Ale to już pewnie można uznać za faktyczne czepialstwo i tu mogę się mylić.
Kolejnym zgrzytem było dla mnie uczestnictwo kobiet na wiecu. Nawet jeśli były powołane na świadków. Nie sądzę, że taka rzecz mogła mieć miejsce, szczególnie, że te konkretne kobiety nie są ani znane ani zasłużone dla społeczności. Kroniki dość enigmatycznie traktują sprawy wiecowe. Prokopiusz chociażby wspomina, że na opisywane zgromadzenie przybyli "wszyscy Antowie". Raczej jednak trzeba brać tu pod uwagę model biorący pod uwagę wyłącznie mężczyzn. Choć nie zmienia to faktu, że pozycja kobiet była bardzo dobra na tle innych krajów - miały chociażby prawo dziedziczenia, decydowania o swoim losie, mogły uczestniczyć w wyprawach wojennych, walczyć i wykonywać męskie zawody. Teoretycznie taka rzecz mogła mieć miejsce, ale pod ewentualność biorę wyłącznie znane, być może sędziwe obywatelki i kapłanki.
No i ostateczna przysrywka. Główna bohaterka ma oczy piwne, a dwa rozdziały później niebieskie. Wiem, że faceci mają problemy z kolorami, ale na litość Bogów. Zakładając, że narrator jest w niej zakochany i patrzy na nią określając ich kolor, to musi być niezłym daltonistą.


Autor zdradził mi, że książki pisuje dla swojej żony. Gdyby wszyscy więc pisali albo pracowali dla osób, które kochają oraz z takim sercem, mielibyśmy naręcza wspaniałych artystów i pisarzy. Krzysztofowi nie brakuje warsztatu, ani wyobraźni. Często zdarza się, że książki porównywane są mocno na wyrost do klasyków i w sumie tak stało się też z tą pozycją. Ale prawdę mówiąc wyłącznie z powodów braków w stylizacji powieści i konkretniej kreowanego tła  historycznego. A nie samego warsztatu, który jak już wspominałam jest bez większych zarzutów. Polecam więc pozycję miłośników militariów, taktyk jak i nieoczywistych intryg i potyczek umysłowych. Na pewno się nie zawiedziecie.  Mimo wad jest bardzo ciekawa i wciągająca. Ja najbardziej mogłam utożsamiać się z przeorem, który był słuchaczem opowieści i ponaglał fabułę domagając się więcej. Mi również  jest mało i ostatnią stronę skończyłam z głośnym jękiem oburzenia. Wyłącznie z powodu, że książka przedwcześnie się skończyła. Czekam na więcej.


Rok wydania: 2019


Cena okładkowa: 34,90





Komentarze