Słowiańskie trunki

Słowianie i alkohol



"Dla Rusi picie jest weselem, nie możemy bez tego być"
kniaź Włodzimierz do Bułgarów mahometańskich, 986r.

Dziś na tapet wjeżdża nam temat, który interesuje chyba wszystkie polskie pokolenia, w tym mnie (patrz nazwa bloga). Alkohol. Skąd taki wniosek? "Słowiańska krew" jest głównie kojarzona z często wręcz głupią brawurą i właśnie pijaństwem. Zmienić dużo się nie zmieniło. Nawet z poważnych zachodnich publikacji wynika, że "normalna" dawka śmiertelna alkoholu nie dotyczy Polaków i Rosjan. Zarzuty takie wysnuwano już w średniowieczu względem Słowian generalnie. Z najnowszych badań GUS wynika wręcz, że nie ustępujemy w piciu naszym ojcom czy dziadkom. Dziś statystycznie spożywamy 11l. czystego spirytusu rocznie, a w 95 było to 8l. Jeśli chodzi o spożycie piwa - jest to średnio 98,5l rocznie na osobę, co też wskazuje na tendencję wzrostową. Przejdźmy jednak do meritum.  Co pili nasi przodkowie? W jakich ilościach? Spróbujemy sobie odpowiedzieć na te pytania, acz wspomnę jeszcze, że rozważania będą znacznie bardziej "rozstrzelone" w czasie niż zazwyczaj. 

Wszystko wskazuje na to, że początkowo Słowianie spożywali wyłącznie alkohole raczej niskoprocentowe, często tworzone wyłącznie okresowo i spożywane głównie w celach kultowych (choć bardzo słabe piwo pito na co dzień). Nie znano także sposobów dłuższej konserwacji. Problem ewentualnego zbyt dużego spożycia kończył się więc z końcem zapasów. Jedne z najstarszych znanych kronik (Vw.) wspominają o słowiańskim miodzie, który pito na uroczystościach, wróżono z niego i ofiarowywano Bogom. Ibrahim Ibn Jakub (Xw.), dyplomata i podróżnik z Tortosy wspomina zdawkową wręcz notatką: "Słowiańskie wina i upajające napoje w kraju Mieszka to miody". Być może do dłuższej relacji nie miał głowy.Saxo Gramatyk (XIIw.) pisze zaś o słowiańskiej obrzędowości: "Następnego dnia, gdy lud rozłożył się pod gołym niebem, kapłan, wyjąwszy bóstwu kielich (napełniony miodem - przyp. aut.) ciekawie badał, czy coś z miary wlanego napoju ubyło, co stanowiło oznakę nieurodzaju w roku przyszłym. Jeżeli zauważył, że ze zwykłej ilości nie ubyło, przepowiadał, że przyjdą czasy urodzaju ziemiopłodu. (...) Wylawszy potem stary miód u stóp bóstwa nalewał świeżego do pucharu. Oddawszy następnie cześć posągowi jakby przepijał do niego, prosił uroczystymi słowami, to dla siebie, to dla ojczyzny, o dobra doczesne, o pomnożenie dostatku i zwycięstw dla obywateli. Po czym przyłożywszy do ust puchar, pijąc jednym haustem, szybko go wysuszał, a napełniwszy świeżym miodem znowu wsuwał w prawą rękę posągu." Przez opisy obrzędów i swoistą "świętość" trunków uważa się, że miód był zażywany wyłącznie przy większych okazjach oraz raczej przez wyższe warstwy społeczeństw, między innymi kniaziów i drużynników. Kapłan mógł mieć przywilej picia tzw. zielonego miodu, czyli trunku zaprawianego halucynogennymi roślinami ułatwiającymi pozyskanie wizji lub poznanie wyroków boskich. Co do godnej mocy trunku - dysponujemy wzmianką weneckiego dyplomaty Ambrogio Contariniego (XVw.):"Prawie wszyscy się upili i byli bardzo niebezpieczni. Nie mając wina robią pewien napój z miodu, który upija ludzi znacznie bardziej niż wino." Leszek Biały (XIIw.) z kolei tłumaczy papieżowi swoją nieobecność na krucjacie do Ziemi Świętej w ten sposób, że "nie jego to wina, że ni wody ni wina pić nie może przywykły do picia wyłącznie miodu i piwa".


Tradycje piwowarskie sięgają u nas nawet dziejów prasłowiańskich. Ponoć piwo było najbardziej popularnym trunkiem, który dodatkowo zaprawiano miodem dla szybszej fermentacji. Nasi pradziadowie znali oczywiście proces fermentacji. Mało tego, podejrzewa się, iż piwo jest starsze niż chleb. Fermentowano oskołę i inne soki z drzew, miód, soki z jagód i chleb. Z moich badań wynika jednak, że piwo w zbliżonej postaci do znanej nam dzisiaj "przywędrowało" do nas dopiero między wiekiem XIII, a XIV.  Dawne browarki były o wiele słabsze, a w smaku przypominały prawdopodobnie dzisiejszy podpiwek. Większość badaczy skłania się ku twierdzeniu, że był to słód zmieszany z ziołami. Były to trunki dużo gęstsze, mętne, bez chmielu. W każdym razie ponoć towarzyszyły one Słowianom nieustannie i codziennie. Do porannej strawy,w trakcie pracy, wznoszono nimi toasty. Piwo było tak popularne jak woda czy herbata. Może to potwierdzić również etymologia słowa. Wyraz piwo pochodzi od prasłowiańskiego pivo, co oznacza dosłownie "codzienny napitek". Pivo z kolei pochodzi od czasownika piti, co dziś znaczy po prostu pić. Prawdopodobnie warzono je w każdej chacie na własne potrzeby. Co do wyrabiania - rozdrobniony słód jęczmienny, pszenny, orkiszowy czy żytni (lub czerstwe pieczywo) poddawano fermentacji, przyprawiano miodem i roślinami zielnymi. Z czasem zaczęto selekcjonować szczepy drożdży, a dzięki nim udoskonalano receptury. Z przyprawami i ziołami również eksperymentowano. Dobrze znano działanie poszczególnych roślin na organizm człowieka. W zależności od zastosowania (codzienne, na specjalne okazje, postrzyżynowe, dla wojów) doprawiane były różnymi ziołami. Używano dziurawca, czarnuszki, krwawnika, rumianku, bylicy, liści drzew, kwiatów czarnego bzu, jagód jałowca, lebiodki, bluszczyka kurdybanka i wiązówki błotnej. Czasami nawet dla wzmocnienia "wrażeń" i efektu odurzającego dodawane były rośliny trujące takie jak bagno zwyczajne czy lulek czarny, które są halucynogenne. Relacje z misji  jezuickich z 1606 roku mówią o składaniu ofiar na Słowiańszczyźnie określonym, świętym drzewom jako pośrednikom Bogów. Kapłan składał im dary, po czym unoszono beczkę z piwem w górę, by kapłan lipowym kropidłem skropił zebranych. Uważano, że bez piwa Bogowie nie wysłuchają ofiarników. Po napojeniu trunkiem tańczono i śpiewano wśród drzew podczas palenia złożonych darów. O złotym trunku wspomina też Gall Anonim (XIw.) w Kronice Polskiej. "Piwo w Polsce szybko stało się lubianym i popularnym trunkiem, a wraz z rozwojem średniowiecznych miast nastąpił również szybki rozwój browarnictwa". Nie dostajemy tu jednak konkretnego kontekstu czasowego. Wzmianką częstuje nas również Długosz (XVIw.) w "Rocznikach czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego". Mowa tu o piwie warzonym z pszenicy, jęczmienia, żyta i orkiszu. 
Nasze polskie "chlanie na umór" zaczęło się podobno po powstaniu ludowym w 1038r., kiedy to pozostali cudem przy życiu poganie i nowochrześcijanie pogrążyli się w delirce. Z kolei winnice oraz wzrost spożycia alkoholi wyżej oprocentowanych był bezpośrednim następstwem wprowadzenia chrześcijaństwa. Podkreślić trzeba, że zarówno mnisi jak i kler nie odejmowali sobie trunków od ust w celach pozaliturgicznych. Jednak jako naród do miana pijaków Europy zbliżyliśmy się dopiero w XVI wieku, o czym dalej. 

W ramach ciekawostki przypomnę jeszcze, że rycerstwo polskie  miało nie wziąć udziału w krucjatach właśnie z powodu, iż w krajach Bliskiego Wschodu nie było piwa ani miodu (patrz Leszek Biały). Wodę piła wyłącznie skrajna biedota, między innymi dlatego, że picie alkoholu było zdrowsze od picia wody, o którą było wbrew pozorom trudno (wyobraźcie sobie w tym momencie Czesławów spod sklepu jako dzisiejszą szlachtę :P).  

Co do wódeczki (okowity, czyli wody życia), pewnie Was odrobinę zmartwię. Wódka jak wódka, smakuje jednakowo - wspaniale, ale nie dość że "przybyła" do nas prawdopodobnie dopiero w XVI w., to jeszcze ani Rosjanie, ani Polacy wódki nie wymyślili. Proces destylacji przeprowadzono po raz pierwszy prawdopodobnie w Arabii przez przypadek. Potem nowy "wynalazek" przywędrował do nas z Bizancjum, jednak początkowo służył wyłącznie celom zdrowotnym. Następnie pito go tylko w najniższych warstwach społecznych, a rycerstwo zostało przy miodach (inaczej było ze śliwowicą i starką (surówka zbożowa leżakowana przez lata w beczkach), które były czyste gatunkowo). Acz stosunkowo szybko stała się przysmakiem całego narodu. Jeszcze zabawniej zrobiło się w wieku XVII, kiedy to wojny spowodowały złamanie się eksportu zboża, więc szlachta wprowadziła przymus propinacyjny, a każdy chłop musiał wykupić od pana wyznaczoną ilość wódki. Już sto lat później chłop prędzej zażądał zapłaty za pracę w postaci wiadra wódki niż poszedł trzeźwy w pole. Potem tani sposób otrzymywania wódki z ziemniaków jeszcze bardziej wyniósł państwową tradycję picia na piedestał. Po rozbiorach, które nas dobiły społecznie i mentalnie problem urósł do takiej skali, że poproszono duchownych o wsparcie. Księża zaczęli przepędzać ludzi z karczm święconą wodą. Kolejny powód, żeby nie pałać do nich miłością.

Na chwilę zapomnijmy o naszych przodkach. Jak to wygląda w czasach nowożytnych? Nasze alkoholowe eskapady zapisały się w historii złotymi jak browar zgłoskami. Kulisy z 1966 roku: "We wsi Bogdanowo skończyła się wiejska zabawa. Sala opustoszała […] Uwagę przechodniów przykuł niecodzienny widok: na placyku przed tancbudą stało 200 motocykli, których nikt nie ruszał, do których nikt się nie zbliżał. Właściciele trwali w opłotkach. Motocykle na parkingu. Czas zamarł. Sprawcą okazał się być milicjant z kompanii ruchu, który stał sobie opodal parkingu. Widocznie ani jeden właściciel motoru nie był trzeźwy, a wszyscy dwustu zamierzali jechać po pijanemu do domu." W 1967 roku pijani strażacy jadący do pożaru wpadli samochodem do rzeki. Zwycięzca losowania totolotka ze Świętochłowic, z radości wypił sam 5 litrów wódki i po 6 tyg. wyszedł ze szpitala ślepy i głuchy. Trybuna Wałbrzyska 1980: "Miejscowi złodzieje, którzy okradli sklep GS z wódki, nie mieli pomysłu co zrobić z taką ilością trunku. Wobec tego sprzedali ją, a następnie uzyskane w ten sposób pieniądze wydali na wódkę". W 1995 Pan Tadeusz spowodował wypadek samochodowy pod Wrocławiem. 14,8 promila. Nie zabił go alkohol, lecz obrażenia powypadkowe kilka dni później. W 2012 w powiecie ostrołęckim (yay, rodzinne strony) był kierowca mający po wypadku 22 promile alkoholu we krwi. Nie przeżył jednak spotkania pierwszego stopnia z TIRem, więc niestety nie można było zgłosić formalnego rekordu. Oficjalny należy więc do pana z Podkarpacia. 13,75 promila. Pewnie dla tego, że nie wsiadł za kółko - może nie ma prawa jazdy? Zainteresowany twierdzi, że "więcej w życiu wódki nie weźmie". A przynajmniej do następnego razu. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że nie zabija nas sam alkohol tylko głupota. 
Kazanie? Moralne bzdety? Pozdrowienia od Pijanej Morany.











Bibliografia pomocnicza:


Gierlach B., 1980. Sanktuaria słowiańskie, ISKRY, Warszawa

Libera P., 2011. Miód, wino i wódka, Mówią wieki

Merski R., Antosik G., 2015. Słowianie wiara i kult, Fundacja Na Rzecz Kultury Słowiańskiej “Watra”, Wrocław

Komentarze