Uroczysko Joście

Uroczysko Joście - analiza historyczna oraz relacja z pielgrzymki



Z wieloma pogańskimi miejscami kultu wiąże się jakaś tajemnica, miejscowy folklor, podania oraz legendy. Jednym z takich tajemniczych miejsc, do tej pory uważanych przez niektórych przez miejsce mocy jest uroczysko Joście niedaleko Kołbieli. Jakie tajemnice skrywa to miejsce?


Słowianie przypisywali cechy szczególne kamieniom. Są więc one siłą rzeczy elementem często pojawiającym się w miejscach sakralizowanych. W "Słowie świętego Jana Złotoustego o bałwochwalcach" z IV wieku czytamy, że spełniały one wręcz podobną funkcję, jaką nadawano wodzie i gajom. Są tak popularnym obiektem związanym z miejscami kultowymi, że wydziela się ich kilka podgrup - eretyki z wyrytymi śladami stóp, głazy ze śladami wierceń / z miseczkowatymi zagłębieniami, kamienne trony oraz monolity ze śladami obróbki. Były to miejsca modlitw, składania darów i ofiar dla Bogów. Ważną rolę odgrywały także kamienne kręgi oraz wały pierścieniowate bądź półksiężycowate układane z głazów.


Około 20 kilometrów od wielkiej metropolii jaką jest Warszawa jest miejsce, które można nazwać wręcz starożytnym. A jest tak ukryte, po środku absolutnie niczego, iż mało osób zdaje sobie sprawę z jego istnienia. Wiemy, że w tym miejscu nasi przodkowie kierowali swoje myśli ku Bogom. Sam obszar kultowy został przeze mnie rozpoznany, jako miejsce lokalnego sacrum, choć istnieją przesłanki do tego, że okoliczna ludność z dalszych wsi również w święta kierowała tu swe kroki.


Miejsce to ma niezwykle ciekawą historię, a ślady okolicznego osadnictwa sięgają  tutaj wspomnianej już starożytności, co potwierdza długą tradycję kultu sprawowanego w tym miejscu. Pierwsza wzmianka pisana pochodzi z roku 1407, a w XVII wieku miejsce pełniło ważny ośrodek rzemieślniczy. Choć dziś Kołbiel to zapadła, gnijąca nora, to przy okazji odwiedzin można zajrzeć jeszcze do zespołu parkowo - pałacowego Zamoyskich, wybudowanego w XIX wieku. Podczas II wś stacjonowała tu niemiecka żandarmeria, a z balkoniku przemawiał do żołnierzy sam Hitler. Dalej, bliżej centrum znajduje się kościół z końca wieku XVIII wieku, z którym też powiązana jest nasza dzisiejsza historia.

W społecznościach słowiańskich utrwalony został zwyczaj związany z wydarzeniami gospodarczymi. Centralne Dożynki w pewnym stopniu nawiązują do tradycji pogańskiej. Miejscowa ludność z okolic Kołbieli odprawia zbiorowe modły w okresie Świąt Wielkiej Nocy w miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się starożytne uroczysko. Nasz głaz - ołtarz związany z długą tradycją słowiańską znajdował się pod Kołbielą, nad Świdrem. Na uroczysku Joście. Dziś znajduje się tam fragment rozbitego ołtarza o prasłowiańskim charakterze, oraz kapliczka świętej Anny z zabytkową figurką z XVIII w., wyglądającą jak po udarze. Kamień posiadał aż 15 kroków obwodu i wgłębienia, prawdopodobnie służące do niecenia ognia, w których zostawiano pieniądze i jedzenie pod pretekstem jałmużny dla biednych, tzw. dziadów. Przynajmniej działo się tak jeszcze do roku 1906, w którym proboszcz lokalnej parafii nie kazał go rozbić. Pogańskie obrzędy odbywały się w tym miejscu jeszcze do roku 1977 i sprowadzały ludność okolicznych wsi. W tym samym roku został wprowadzony zakaz przeprowadzania w tym miejscu zgromadzeń publicznych. Choć podobno do tej pory w okolicy równonocy wiosennej lokalna społeczność składa w tym miejscu drobne podarunki. W każdym razie wiadomości bibliograficzne urywają się w tym momencie, po wzmiance że został on fragmentarycznie wbudowany w schody wspomnianego kościoła w Kołbieli. 

 Dociekliwość poprowadziła mnie na plebanię Kościoła Świętej Trójcy, gdzie czaiłam się dłuższą chwilę i chodziłam po krzakach jak lisek wokół kurnika. Mimo niedzieli żaden batman się jednak nie pojawił, więc podjęłam śmiały krok i zadzwoniłam przez domofon. Odebrał proboszcz, jakkolwiek zdziwiony, że przyjechałam z Warszawy oglądać schody i poświęcił mi chwilę. Nie chciał zejść, ani poczęstować przemokniętej w deszczu owieczki ciepłą herbatą, ani winem mszalnym na rozgrzewkę, acz przeprowadził ze mną rozmowę. Najwidoczniej chciał uniknąć bezpośredniej konfrontacji z wariatką przybyłą oglądać architektoniczny detal użytkowy. Od gadającej ściany dowiedziałam się, że druga część kamienia znajduje się nadal w oryginalnym miejscu - pół kilometra od wsi Głupianka. Tam gdzie wspomniana kapliczka świętej Anny. Czekał mnie jeszcze 6 kilometrowy marsz, po ciemku w strugach deszczu. Dosłownie cudem znalazłam to miejsce, gdyż było już zupełnie ciemno, a uroczysko znajdowało się w środku ciemnego lasu wydającego podejrzane dźwięki. Brodząc po kolana w gliniastym błocie, pociągając nosem i kontemplując swoje nieszczęście prawie rozbiłam sobie nos o świętą Annę. Ale przecież nic nie smakuje tak jak zwycięstwo odkupione poświęceniem. Bogowie mnie nie odstraszyli od swojej domeny.
Z głazu zostało całkiem sporo. Około metrowy, gładki narzuciak nadal robi wrażenie, ale niestety cały show skradła XVIII wieczna figurka, która wygląda jak istne straszydło. Potem jeszcze tydzień miałam koszmary. W każdym razie po złożeniu ofiary i krótkiej kontemplacji w akompaniamencie pociągania nosem czekała mnie jeszcze długa droga powrotna do cywilizacji. Oczywiście nadal w deszczu, który uparcie nie chciał się odczepić.

Teraz pozwólmy sobie zatopić się na chwilę w miejscowym folklorze. A jest tego troszkę, więc rozgośćcie się wygodnie. Po pierwsze nazwa Głupianka. Podania mówią o tym, że niegdyś w okolicy mieszkał dziedzic o znacznym majątku. Ale polski folklor to przecież nie bajki dla naiwnych i nie kończą się słowami "i żyli długo i szczęśliwie". Miał on córkę, która nie była zbyt rozgarnięta, aż w końcu dokumentnie zgłupiała. Stąd lotna nazwa wioski.


Co do samego wspomnianego przeze mnie wielokrotnie eratyka - ponoć obok przechodził sam Pan Jezus. Zmęczony wędrówką przysiadł na nim i odcisnął swoje kolana i łokcie. Ciężko powiedzieć, czy głaz był tak wysoki że musiał się na niego w ten sposób gramolić, czy chciał się do kogoś wypiąć. 
W każdym razie kolejny dowód na to, że Chrystus był Polakiem, a nie Żydem.

Według mnie najciekawszym i - jak mi się wydaje najbardziej rozpoznawalnym podaniem o tej okolicy jest tak zwane "Proroctwo o Jościu" traktujące o tym, że "U kresu dziejów świata przez pola Joście przetoczy się straszna wojna. Koniec bitwy nastąpi właśnie tu na Jościu. Z gór zejdzie małe wojsko pod komendą rycerza z Barankiem Bożym - symbolem Zmartwychwstałego Chrystusa na piersi i pokona wojujące strony. Wtedy zapadnie długi i sprawiedliwy pokój."
Takie malutkie miejsce, a tyle legend. Swoją drogą, niezły egocentryzm, nie? Najwidoczniej jeźdźcy apokalipsy nie lubią tłocznych miejscówek. Ani elektryczności, bo w okolicy jest ciemno jak w dupsku jesieni średniowiecza. 


Czy warto udać się do tego miejsca? Jeśli lubisz długie wędrówki, nie boisz się wilków z lasu i liczysz się z tym, że lokalsi wezmą Cię na widły, to czemu nie? Jest ono owiane niewątpliwie jakąś magnetyczną, mistyczną siłą. Jak inaczej możnaby znaleźć je w środku ciemnego lasu, w którym nie widzisz własnej, wyciągniętej przed siebie ręki? A jak Was też nie poczęstują na plebanii winem, to można je kupić na stacji benzynowej w Kołbieli. 





Część bibliograficzna:


 Chudy T., 1984. Jak legenda: Opowieści z mazowieckiej ziemi, Sport i turystyka, Warszawa
Głosik J., 1979. W kręgu Światowita, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa
Kajkowski K., 2019. Obrzędowość religijna Pomorzan we wczesnym średniowieczu; studium archeologiczne, wydawnictwo chromcon, Wrocław
Łowmiański H., 1979. Religia Słowian i jej upadek, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa
Mikołajczyk K., 2-3/2006. Miejsca pogańskiego kultu Słowian, Gadki z Chatki

Komentarze